Burundi grozi wojna domowa
Rządzący w kraju od dziesięciu lat Pierre Nkurunziza, będący zarówno prezydentem jak i przywódcą partii rządzącej, nie chce zrezygnować z władzy. Alarmujące sygnały docierają od misjonarzy przebywających we wschodnio-afrykańskim państwie.
Choć konstytucja wyraźnie mówi, że prezydent może sprawować jedynie dwie kadencje, Nkurunziza chce kandydować po raz trzeci. Od wyniku dzisiejszych wyborów zależeć będzie dalsza sytuacja w kraju. Mieszkańcy Burundi protestują coraz głośniej przeciwko praktykom Nkurunzizy, wspiera ich w tym miejscowy Kościół (ponad 60 proc. Burundyjczyków to katolicy). Kompletnie bezcelowe zdają się działania ONZ, które jako mediatora w sprawie wyznaczyło prezydenta Ugandy, który w podobny sposób ignoruje konstytucję swojego państwa.
– Stu zabitych, 200 tys. uchodźców i ponad tysiąc młodych ludzi uwięzionych za udział w antyprezydenckich protestach – taki bilans poprzedza wybory w Burundi. Nkurunziza nie kieruje się dobrem kraju, tylko mentalnością plemienną skoncentrowaną na tym, by póki jest się u władzy osiągnąć jak najwięcej dla swoich – opowiada pracujący od 30 lat w Burundi włoski misjonarz Claudio Marano. Burundi jest jednym z pięciu najbiedniejszych państw na ziemi, ma najniższe PKB per capita ze wszystkich krajów świata.
– 70 proc. środków, dzięki którym Burundi funkcjonuje, to pomoc z zewnątrz – przypomina ojciec Marano. – W obecnej sytuacji istnieje niebezpieczeństwo, że ta pomoc zostanie odcięta, a to grozi wewnętrzną rewolucją i upadkiem wielu sektorów życia. Jesteśmy na progu kolejnej wojny domowej – ostrzega misjonarz.
MGOT/radiovaticana.va
Przekaż wieści dalej!