Czy ja jestem patriotą?
Mieszkam w teczce tekturowej
Jak mnie otworzysz to się dowiesz
Jak topi się w wymiotach gorzkie słowo patriota
Więc wypuszczam z mej fajki buch
Od samego początku chciałem zacząć ten tekst od fragmentu piosenki „Żyję w kraju” zespołu Strachy na Lachy. Ciężko mi pisać o patriotyzmie. Zwłaszcza wówczas, gdy patriotą się nie czuję, choć czasem zastanawiam się, czy nim nie jestem.
Zacznijmy od podstaw, czyli wyjdźmy od definicji. Patriotyzm – postawa szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie oraz chęć ponoszenia za nią ofiar; pełna gotowość do jej obrony, w każdej chwili. Charakteryzuje się też przedkładaniem celów ważnych dla ojczyzny nad osobiste, a także gotowością do pracy dla jej dobra i w razie potrzeby poświęcenia dla niej własnego zdrowia lub życia. Patriotyzm to również umiłowanie i pielęgnowanie narodowej tradycji, kultury czy języka. Patriotyzm oparty jest na poczuciu więzi społecznej, wspólnoty kulturowej oraz solidarności z własnym narodem i społecznością.
No i właśnie. Jeśli za wzór weźmiemy właśnie tę definicję, chyba musiałbym patriotą się nazwać. Mam z tym jednak duży problem. Dawniej uważałem się za nacjonalistę. Z tym potrafiłem się utożsamić. Do czasu. Z wiekiem zmieniłem nieco pogląd na świat, otworzyłem oczy na różne aspekty życia. No i odszedłem od nacjonalizmu. Naturalnym następstwem wydawałby się patriotyzm. W końcu dalej interesowała mnie historia mojego kraju i los Polski dalej nie był mi obojętny. Tak się jednak nie stało. W moim sercu zrodziło się uczucie, które niezmiernie ciężko jest mi opisać. I to właśnie z tego powodu, iż jest to uczucie a nie jego brak. Bo ja coś czuję, tylko za nic w świecie nie wiem, co to może być.
Niedoceniony jak Polak
Czuję się Polakiem. Do kosmopolity jest mi bardzo daleko. Staram się pamiętać o świętach narodowych, mam duży szacunek do naszej flagi, do godła oraz do tych, którzy w obronie Polski ginęli. Niestety, jest we mnie też wstyd. Wiele rzeczy mi się w tym kraju nie podoba. Czasem mam wrażenie, że trzyma mnie tu głównie przyzwyczajenie i jakaś chęć zmiany tego syfu, w którym się znajdujemy.
Jesteśmy narodem, który dużo narzeka, zresztą ja również. Na kraj, na rząd, na innych i na siebie. W tym tak naprawdę też widać przynależność do tego kraju, bo pod tym względem wyróżniamy się na tle innych. Polacy są chyba narodem, który zmuszony był przecierpieć najwięcej. Nasza historia opisuje wielkie sukcesy, sromotne klęski, zabory, rozbiory, znalazło się nawet miejsce na „potop”. A my się nigdy nie poddawaliśmy. Inna sprawa, że choć zawsze byliśmy waleczni, wygrywaliśmy wielkie bitwy, to jednak nie potrafiliśmy należycie tego wykorzystać. Bitwa pod Wiedniem, I i II wojna oraz wiele pomniejszych bitew – nigdy na arenie międzynarodowej nie potraktowano nas należycie.
W ogóle jesteśmy dziwnym narodem. Gdy inni mówią i nagłaśniają swoje sukcesy, my często rozpamiętujemy porażki. Nie potrafię zliczyć bitew, w których odnieśliśmy chwalebne zwycięstwa. Tymczasem najwięcej mówi się o przegranych powstaniach, czasem gdzieś tam przewinie się Bitwa pod Grunwaldem czy inny Kircholm. Naprawdę nie potrafię tego zrozumieć. Robi się z nas jakichś wiecznych przegrańców. Widać to bardzo dobrze nawet dziś. Kto liczy się z Polską obecnie? Jakie mamy sojusze? Co daje nam Unia? Czy naprawdę chcemy polegać wyłącznie na NATO?
Wieczni sojusznicy?
W ogóle w tym kraju ciężko jest żyć. A żyć godnie to już w ogóle. Ilu ludzi ma obecnie kredyt? Jak przedstawiają się nasze zarobki na tle Zachodu? Za to wzory edukacyjne czerpiemy od naszych sąsiadów, co oznacza coraz słabsze podstawy programowe. Jak widać, innym bardzo przeszkadzają wykształceni Polacy.
Jesteśmy też omamieni, bo żyjemy w pseudodemokracji. Polska jest krajem, w którym ludzie bardzo rzadko protestują. Poziom życia jest niski, ale… widać tak po prostu musi być. Pogrążamy się w długach, odchodzimy od wartości… Czasem mam wrażenie, że nasz kraj umiera. A kochanie trupa to chyba jednak nekrofilia.
Ale w tym wszystkim nie umiem pogodzić się z tym, że to właśnie tak wygląda. Chciałbym coś zmienić, a podobno warto zacząć od siebie. Z tym, że nawet nie bardzo wiem, co mógłbym zrobić. Można iść w politykę, można iść protestować. Można, można, można – ale nie wiem, czy ma to wszystko sens? Mógłbym walczyć o jakąś tam swoją Polskę. Ale to byłaby moja wizja Polski. Tylko i wyłącznie moja. A każdy przecież ma własną. Z drugiej strony, moglibyśmy się jako kraj określić. Bo obecnie – niestety – jesteśmy nijacy.
Trochę pesymistyczny ten tekst. Jednak tak naprawdę wciąż wierzę, że jeszcze się odbijemy. Ile to już razy byliśmy na dnie? Tak naprawdę cały potencjał jest w ludziach. A ja wierzę w ludzi. Jest w tym jakaś naiwność, jednak taka jest prawda. Pytanie brzmi – jak bardzo musi być źle, żebyśmy wszyscy przejrzeli na oczy? Coś już się dzieje, protestują rolnicy, górnicy, pewnie niebawem na ulicę wyjdzie fala narzekających Polaków. I bardzo dobrze, bo prawdę mówiąc, paradoksalnie chyba już tylko właśnie nasze polskie narzekanie może nas uratować.
Wiecie co? To smutne. To, że nie potrafię wznieść się na jakieś uczucia wyższe do kraju, za który gotów jestem zginąć. Zbyt wiele rzeczy tutaj mnie odpycha, denerwuje, frustruje. Nie potrafię głupio się uśmiechać i mówić, że owszem jest źle, ale to mój kraj i kocham go, i w ogóle to jest super. Nie chcę i nie potrafię. Ale mam nadzieję, że jeszcze przyjdzie mi powiedzieć z dumą: tak – to mój kraj i jestem z niego dumny.