Nie bójmy się być radykalni
Współcześnie wiele osób ulega złudnemu przekonaniu, że zamiast konsekwentnie i nieugięcie trwać przy swoich poglądach, lepiej iść na kompromisy, byleby w krótkotrwałej perspektywie utrzymać się na szczycie. Historia Kościoła, ale też m.in. polskiej opozycji antykomunistycznej, pokazała, że nie jest to prawdą.
Współcześnie trudno sobie wyobrazić Europę bez chrześcijaństwa. Nie będę w tym tekście rozważał, jak długo taki stan będzie trwał (i czy w ogóle ma się zmienić) – natomiast obecnie tak jest. Jednak w pierwszych wiekach Kościoła, był on na pozycji outsidera, a wielu męczenników przelało krew w Europie. Pierwsi chrześcijanie nie kierowali się „opinią społeczną”, ale prawdą i dobrem. Wybrali twarde obstawanie przy obiektywnej prawdzie i zasadach, choć mogli „pójść na kompromis” i wmieszać się w jakieś popularne środowisko, jak czyni wielu współczesnych chrześcijan, dołączając do PiS, PO, czy nawet .Nowoczesnej. Katoliccy posłowie z największych partii owszem, mają zapewniony byt swój i swojej rodziny na najbliższe kilka lat, ale nie zawsze realizują to, do czego są jako katolicy powołani. Choćby w przypadku prawnej ochrony życia – zawsze jest „nieodpowiedni czas” na jej wprowadzenie.
Bardzo często spotykam się z opiniami, że działając w „kanapowej” partii Marka Jurka tracę czas i „rozbijam jedność prawicy”, że powinienem zrezygnować z części głoszonych postulatów, poddając się zdaniu „opinii społecznej”, a najlepiej dołączyć do którejś z największych partii. Ponoć trwając uparcie przy prawdzie, dobru, zasadach, odbieram sobie szanse na sukces. Jednak czy Kościół dostosowywał swoją naukę i postulaty do ich aktualnej popularności w społeczeństwie? Czy kierował się zasadą, aby za wszelką cenę powiększać wpływy, nie myśląc o realizacji konkretnych założeń? Wręcz przeciwnie. Twardo trwał przy tej samej nauce i, choć wiele wieków nie miał szans na wcielenie jej w życie na szerszą skalę, to jednak w ostatecznym rozrachunku był skuteczny.
Nie twierdzę, że polityczna reprezentacja katolików w Polsce będzie musiała przez kilka wieków działać w cieniu, zanim dostanie szansę na większy wpływ na politykę w naszym kraju. Natomiast, jeżeli będziemy z góry zakładać, że coś się nie uda, to nie zwiększymy szans na sukces. Jest czas ciężkiej pracy i jest czas korzystania z efektów tej ciężkiej pracy. Nie bójmy się tego, że będziemy oskarżani o radykalizm, nie bójmy się tego, że przez pewien czas będziemy oskarżani o „kanapowość”. Kościół katolicki w Polsce przetrwał komunizm nie dlatego, że przestraszył się wyrugowania z przestrzeni publicznej i ułożył się z komunistami, współtworzył ówczesną klasę polityczną, ale dlatego, że uparcie się tamtej władzy przeciwstawiał i konsekwentnie robił swoje.
Jeżeli nieskazitelny górski strumyk połączy się z płynami odpływającymi z rury kanalizacyjnej, te dobre elementy rozmyją się wśród zanieczyszczeń. Podobnie jest, gdy jakiś katolik chce realizować dobro wspólne w PO czy PiS, które kierują się kryterium popularności, a nie dobrem wspólnym. Uważam, że nawet kilkunastoosobowa suwerenna reprezentacja katolicka w Sejmie zrobiłaby więcej dobrego, niż to, co jest efektem działań obecnie działających w Sejmie posłów katolików z PiS, PO, PSL czy .Nowoczesnej.
Przekaż wieści dalej!