20 marca 2024
PublicystykaRodzina

„Małżeństwa” homoseksualne – preludium degeneracji totalnej

Trzymająca się za ręce para/fot. ilustracyjne/fot. Pixabay

Dzisiaj będzie co nieco o homoseksualizmie, a dokładniej o tzw. małżeństwach homoseksualnych. Moje stanowisko w tej sprawie jest takie: Niech geje i lesbijki mają te swoje „związki partnerskie”, wspólnotę majątkową itp.

Oczywiście w żadnym razie uprawnienia takich „związków” nie mogą być zrównane z prerogatywami przysługującymi małżeństwom, ale państwo powinno docenić fakt, iż niektóre osoby homoseksualne, wbrew dominującej w ich środowisku tendencji, postanawiają związać się na stałe z JEDNYM partnerem.

Małżeństwo jako słowo i jako instytucja

Mam tylko jedną prośbę: Na Boga, nie nazywajcie takich związków małżeństwami! Małżeństwo to stały związek dwóch niespokrewnionych ze sobą osób różnej płci. Takie jest rozumienie małżeństwa w kulturze łacińskiej, której jesteśmy członkami i spadkobiercami. Takie jest rozumienie małżeństwa w ponad tysiącletniej historii naszego kraju. Ależ słowa na przestrzeni dziejów zmieniały swoje znaczenie – ktoś może zaprotestować. Kiedyś wyraz „kobieta” był obelgą i oznaczał niewiastę, która babra się w chlewie ze świniami, czyli… świniopaskę. A dzisiaj oznacza po prostu osobnika płci żeńskiej gatunku homo sapiens.

Problem w tym, że „małżeństwo” to nie jest tylko zwykłe słowo. Małżeństwo to instytucja, to substrat tworzący podstawową komórkę społeczną, jaką jest rodzina. Redefinicja pojęcia małżeństwa to początek totalnej dewaluacji tejże instytucji. Bo jeśli powie się „A”, to trzeba też powiedzieć „B”. Jeśli z definicji małżeństwa usunie się część mówiącą o odrębności płci, to nie ma żadnych logicznych przeszkód, by pójść o krok dalej i na przykład stwierdzić, że małżeństwo może być związkiem więcej niż dwóch osób.

Niekonsekwencja lewicy

Czemu akurat dwóch, a nie pięciu? Przecież to jawna dyskryminacja poligamistów i poliamorystów! Zaraz po nich swoich praw zaczną domagać się osoby żyjące w związkach kazirodczych. Kto powiedział, że małżeństwo mogą zawierać ze sobą tylko osoby wzajemnie niespokrewnione? I w tym miejscu chciałbym przypomnieć pewną smutną sytuację. Smutną bo pokazującą obłudę i zakłamanie środowisk LGBT i szeroko pojętej lewicy. Mianowicie jakiś czas temu lewicowy filozof-celebryta Jan Hartman na swoim blogu nieśmiało wysunął tezę, iż „należałoby się zastanowić nad legalizacją związków kazirodczych”. Zauważmy, że nie mówił nic o instytucjonalizacji takich związków (czyli o MAŁŻEŃSTWACH kazirodczych, tak jak mówi się o „małżeństwach homoseksualnych”), lecz jedynie o tym, by osoby żyjące w związku ze spokrewnioną osobą nie podlegały karze ze strony państwa. Skromny i umiarkowany postulat jak na ultralewaka, jakim jest Hartman, nieprawdaż? Tak mogłoby się wydawać.

Tymczasem reakcja lewicy i środowisk LGBT była nie tylko negatywna, lecz wręcz szaleńcza. Lewicowi publicyści dostali amoku, rzucili się na Hartmana jak wściekłe psy, nie zostawiając na nim suchej nitki. Próżno szukać w tym całym szczuciu jakichkolwiek racjonalnych argumentów, ale najczęściej powtarzanym frazesem mającym obalić tezę Hartmana było stwierdzenie, że „w związkach kazirodczych rodzą się dzieci z uszkodzonym kodem genetycznym, często upośledzone, tak więc legalizacja związków kazirodczych miałaby fatalne skutki społeczne”. I tutaj jak syf z szamba wylazła hipokryzja LGBT-owców. Każdemu myślącemu człowiekowi w tej chwili zapali się w głowie lampka – jeśli gej czy lesbijka powołuje się w tym miejscu na negatywne skutki społeczne – to chyba coś jest nie tak.

Statystyki są dla homoseksualistów bezlitosne. Mimo, iż reprezentują oni maksymalnie zaledwie kilka procent społeczeństwa, to jednocześnie stanowią ponad połowę wszystkich chorych na wirusa HIV w CAŁYM społeczeństwie. Nie oszukujmy się, osoby praktykujące homoseksualizm i biseksualizm są rozsadnikami wirusa HIV w populacji. Ów fakt nie powinien dziwić, zważywszy na to, że prowadzą one wyjątkowo rozpustny tryb życia, a posiadanie stałego partnera to w tym środowisku ewenement.

Pamiętam, jak kiedyś w „Wyborczej” (o dziwo!) pojawił się wywiad, w którym pewien wysoko sytuowany gej ujawnił, jak wyglądają obyczaje panujące w tej grupie społecznej. W pamięci utkwiły mi jego słowa: Seks jest jak podanie ręki. Czy coś trzeba dodawać? Dlaczego zwolennicy „małżeństw” homoseksualnych, powołując się na szkodliwe skutki społeczne legalizacji kazirodztwa, zapominają o szkodliwych skutkach społecznych, jakie niesie ze sobą praktykowanie homoseksualizmu? Obrzydliwa hipokryzja.

„Miłość przekracza bariery” – czy gatunkowe również?

Ale wróćmy do skutków – na razie jedynie na płaszczyźnie teoretycznej, ale pamiętajmy, że praktyka nierzadko przerasta teorię – legalizacji „małżeństw” homoseksualnych. Kulminacją tej karuzeli absurdu będzie domaganie się wprowadzenia małżeństw ludzi ze zwierzętami, dajmy na to delfinami, szympansami czy gorylami. I wiecie co wam powiem? Ja będę pierwszy, który temu przyklaśnie. Nie ma żadnych logicznych przeszkód, a istnieje wręcz logiczna konieczność, aby tego typu związki usankcjonować (oczywiście przy założeniu, że odchodzimy od „staroświeckiej” definicji małżeństwa). Przypomnę, że w niektórych państwach, m.in. w Australii już uznano delfiny i małpy za OSOBY (nie-ludzkie, non-human persons).

Skoro małżeństwo to związek dwóch osób – ja jestem osobą i delfinica/delfinka też jest osobą – to różnica gatunków nie powinna mieć żadnego znaczenia i takie małżeństwo powinno mieć takie same prawa, jak małżeństwo kobiety i mężczyzny! No bo weźmy np. taką niedawno zmarłą (bo mówić zdechłą byłoby w jej przypadku raczej nieporozumieniem) gorylicę Koko. Jej postać to fenomen na skalę światową i jedno z największych wyzwań stojących przed antropocentryczną filozofią i antropocentrycznymi religiami, ale to kwestia na odrębny artykuł. Otóż Koko była gorylicą, która potrafiła mówić (oczywiście nie w sensie mowy artykułowanej, bo budowa aparatu głosowego goryli nie pozwala im na artykulację słów). Koko porozumiewała się językiem migowym, tak jak ludzie głusi lub głuchoniemi. Była zupełnie jak człowiek. Śmiała się, płakała, wyrażała swoje opinie na różne tematy (np. mówiła, że człowiek powinien dbać o ziemię, póki jeszcze nie jest za późno). Co ciekawe, rozumiała nie tylko słowa oznaczające konkretne fizyczne rzeczy, ale również pojęcia abstrakcyjne, takie jak miłość, przyjaźń, sprawiedliwość, dobro czy piękno.

I teraz pytanie – jeśli znalazłby się jakiś miłośnik gorylej urody, który zechciałby się ożenić (przed urzędem stanu cywilnego) z gorylicą Koko, to któż mógłby mu tego zabronić? Czy zwolennicy małżeństw homoseksualnych z równą gorliwością zabiegaliby o małżeństwa międzygatunkowe? Wątpię, ale to świadczy jedynie o ich nieuczciwości i niekonsekwencji intelektualnej.

W połowie drogi do absurdu

Wniosek z powyższych rozważań jest taki, że zwolennicy małżeństw homoseksualnych, chcąc być intelektualnie konsekwentnymi, powinni zaakceptować i wspierać analogiczne dążenia poliamorystów, poligamistów, osób żyjących w związkach kazirodczych i międzygatunkowych. Zauważmy, że wszystkie te grupy będą stosować dokładnie tę samą argumentację, którą stosują dzisiaj zwolennicy małżeństw homoseksualnych: „Przecież się kochamy!”, „Miłość nie wyklucza” i inne podobne ale groźne frazesy. I słusznie!

Język tworzy rzeczywistość, zwłaszcza zaś rzeczywistość społeczną. Jej zmiana zaczyna się od języka. W momencie, w którym zaczynamy majstrować przy słowach-instytucjach, zaczynamy też eksperymentować na żywej tkance społeczeństwa. Ja tylko przedstawiłem, czym może skończyć się taki eksperyment: Tym, że słowo „małżeństwo” straci jakiekolwiek znaczenie, a zacznie oznaczać związek kogokolwiek z kimkolwiek (lub nawet z czymkolwiek), zaś małżeństwo jako instytucja ulegnie totalnej dewaluacji, a wręcz ośmieszeniu.

Ktoś powie – Krzysiu, Ty nam tu snujesz jakieś nierealistyczne scenariusze, pokaż nam chociażby jedno państwo, w którym taki apokaliptyczny scenariusz się ziścił. Otóż moja odpowiedź jest taka: Na chwilę obecną na szczęście nie ma takiego państwa, ale sama możliwość takiego rozwoju wydarzeń powinna was zastanowić i sprawić, że w waszych głowach zapali się czerwona lampka. Nie jestem jasnowidzem i nie twierdzę, że wiem, jak będzie, ale mówię, jak MOŻE być, a przede wszystkim wskazuję, że nie ma żadnych racjonalnych podstaw, by zatrzymać się w pół drogi i pozwolić na instytucjonalizację związków homoseksualnych, odmawiając jednocześnie takiego prawa innym niestandardowym związkom: Poliamorycznym, kazirodczym czy międzygatunkowym.

Tekst ukazał się na portalu GazetaRycerstwo.pl

szkic zastrzeżony przez wydawcę kontrrewolucja.net

Przekaż wieści dalej!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Kontrrewolucja.net