„Nauka” zdalna w obowiązkowych szkołach. Po co? Wiceminister Rzymkowski: Musieliśmy ułatwić funkcjonowanie sanepidu (WIDEO)
Wiceminister edukacji Tomasz Rzymkowski w Polskim Radiu wyznał, że tzw. nauczanie zdalne w obowiązkowych szkołach wprowadzono przede wszystkim nie z powodu troski o zdrowie, ale by ułatwić funkcjonowanie sanepidowi.
Zapytany o to, czy rząd warszawski uznaje szkoły za punkt zapalny tzw. pandemii, wiceminister Rzymkowski odpowiedział, że „szkoły nie są punktem zapalnym”.
– W sytuacji, kiedy stacje sanitarno-epidemiologiczne, zwłaszcza w największych ośrodkach miejskich, […] nie były w stanie wystawiać w terminie kwarantann, zwłaszcza wobec uczniów i ich rodzin, to taka sytuacja groziła paraliżem – zwłaszcza w okresie pandemii – działu administracji rządowej – mówił Tomasz Rzymkowski w Polskim Radiu i dodał, że rzekomo „nie mieliśmy wyboru”.
– Mam pełną świadomość negatywnych konsekwencji nauczania zdalnego, natomiast w tej sytuacji naprawdę nie mieliśmy wyboru – aby państwo mogło funkcjonować, musieliśmy się zdecydować na taki ruch, aby ułatwić funkcjonowanie sanepidu – wyjawił Rzymowski.
Dlaczego dzieciaki są na nauce zdalnej? Nie dlatego, że stanowią ogniska zapalne, ale dlatego, że sanepid ma za dużo roboty
— Wolność__Słowa (@WolnoscO) January 27, 2022
Serio? Dzieci mają płacić za to, że mamy państwo z dykty? pic.twitter.com/p5dUv4IJND
Tak więc wiceminister edukacji III RP publicznie przyznał, że powodem „nauczania” zdalnego nie jest troska o zdrowie, lecz o to, by urzędy wyrabiały się w terminie z roszczeniami bezsądowych aresztów domowych.
msn.com.pl / twitter.com / kontrrewolucja.net
Przekaż wieści dalej!